Zapalka Na Zakrecie. Страница 30
Stalismy przed moim domem. Przygladali mi sie uwaznie, jakby chcieli zobaczyc choc ulamek tego, co we mnie tkwi. Byl silny mroz, zaczynal padac drobny, gesty snieg.
– Moze zajdziecie do mnie? – spytalem, bo stali i zadne z nich najwyrazniej nie zamierzalo isc do domu. Zgodzili sie natychmiast.
– Twoje oceny na polrocze, twoja praca spoleczna to juz jest pewna suma, jakies dowody… – mowila Ewa, kiedy szlismy po schodach – jezeli sie nie odrzuca sprawy ze skuterem, nie mozna odrzucic tego…
– To sa dowody dla mnie, ale nie dla… komorki spolecznej, ktora jest klasa! – sparodiowalem Hieronima.
– Spoleczenstwo ma w kim wybierac i nie potrzebuje stawiac na jednostki z zamazana kartoteka!
– Fakt… – przytaknal Strzeminski – moze niepotrzebnie pchales sie na to szeryfostwo, do wszystkiego trzeba dojsc pomalu! Tak, niepotrzebnie sie na to zgodziles.
– Ja go wrobilem… – powiedzial Wojtek ponuro.
– Nie mam dwoch lat! Sam sie wrobilem! Otworzylem drzwi. Marysia ze znajomoscia rzeczy spojrzala na posadzke.
– Chlopcy, macie, tu sa jakies sukna! My zdejmiemy buty, co dziewczynki?
Matka zajrzala do pokoju.
– Och, masz gosci! – ucieszyla sie.
Gdyby wiedziala, dlaczego mam gosci… Przeszlismy do mojego pokoju.
– Kiedy tak mysle o tej Marioli… – zaczeta z punktu Marysia siadajac na tapczanie – dochodze do wniosku, ze w koncu to od nas duzo zalezy! Od nas, od dziewczyn, jak myslicie?
Strzeminski pokiwal glowa z zastanowieniem.
– Tak… – przyznal – my najczesciej stajemy sie tacy, jakimi chca nas widziec nasze kolejne babki! Babki sie zmieniaja, a czlowiek w koncu sam nie wie, jaki jest…
Zoska siedziala na moim biurku, na ktorym stalo duze zdjecie z Osady. Siegnela po nie i przez chwile ogladala uwaznie.
– To jest ta dziewczyna, z ktora chodzisz, prawda?- spytala podajac zdjecie Marysi. – Interesujaca!
– Och, to jest rowna babka… – przyznal Wojtek.
– Jej siostra chodzi do jednej klasy z moja. Te Ale poznalam kiedys, a Made to tak tylko… z widzenia!- powiedziala Marysia. – A ty, Marcin, juz wiesz, ze Alka miala wczoraj wypadek?
– Nic nie wiem. Nie spotkalem dzis Mady…
– Pewno dlatego! Ala jest w szpitalu. Wyciagnela jakas dziewczynke spod tramwaju, w ostatniej chwili, wiecie? Slyszysz, Marcin, co mowie? Jezu, do niego nic nie dociera… Marcin, przeciez nie mozesz zrobic takiej klapy! Do matury kilka miesiecy, potem zmienisz srodowisko…
– Juz raz zmienilem srodowisko! I co z tego? Czy mam cale zycie spedzic na zmienianiu srodowiska?
– A co jej sie stalo, ze jest w szpitalu? – spytala Ewa odstawiajac zdjecie Mady na biurko.
– Podobno jest strasznie polamana i cos z twarza… przeciety policzek czy cos… moze ty tam zajdziesz, Marcin? Moze im trzeba pomoc?
– Ja tam nie bywam! – przyznalem. – Ich matka nie zyczy sobie – wycedzilem zjadliwie – uwaza, ze nie jestem odpowiednim towarzystwem. Przyjemnie, prawda? Czy teraz tez poradzisz mi, Marysiu, zebym zmienil srodowisko?
– Och, Marcin… tobie musi byc cholernie ciezko! – uprzytomnila sobie znowu. – Ale, ze Mada… – zastanowila sie – ze ona jakos nie wplynie na matke! Ja wiem… nie poprosi, nie przekona?
– Wydaje mi sie, ze jej matka wie o mnie wiecej niz Mada!
– Jak to? – zdziwila sie Zoska.
– Mada o mnie nic nie wie…
– Dlaczego?
Nie odpowiedzialem od razu.
– Przypomnij sobie Hieronima, dzisiejsze glosowanie…
– No?
– Trzy czwarte bylo przeciwko mnie! Trzy czwarte! Nie powiesz chyba, ze to jest malo?
– Wiec ty sie boisz…?
– Tak.
Marysia pomalu przeniosla wzrok na Strzeminskiego.
Byc moze zastanawiala sie w tej chwili, czy jest cos, czego boi sie Strzeminski.
– Ja ciebie rozumiem – powiedzial nie dostrzegajac jej wzroku – swietnie ciebie rozumiem!
– Edek! – zawolala z wyrzutem.
– A ja rozumiem, ze chciales sie jakos wykazac w budzie… – odezwal sie milczacy zwykle Rudek Wiktorczyk – w budzie, tak! Ale dziewczynie? Jakbym mial dziewczyne, to bym jej powiedzial! Takie stanowisko je cholernie nieuczciwe!
Widzialem, ze patrzy na mnie nieufnie. Gdyby moj glosowac jeszcze raz, podnioslby teraz reke jak tamci…
– Ojej… -jeknal Wojtek Ligota lapiac sie za glowe – dalibyscie spokoj tej dziewczynie! Niech on sobie ja ma, niech to rozgrywa po swojemu…
– A jak ona sie dowie od kogos innego, to co?
– Przyjdzie do mnie i zapyta, czy to prawda! Wtedy powiem, ze prawda… a kiedy skonczy mi sie zawieszenie sam opowiem jej o wszystkim!
Wiktorczyk zmarszczyl nos.
– Ciebie naprawde ten Hieronim niczego nie nauczyl. Chowaj glowe w piach, chowaj! Jak ja wyjmiesz, zobaczysz pustynie dookola siebie! To wszystko nie sa metody, stary!
– To co? Uwazasz, ze mam sobie na czole napisac?!
– Nie na czole, nie na czole, ale grac w otwarte karty! Isc i powiedziec dziewczynie…
– A co on jej powie teraz? Co? Sluchaj, kochanie pewien Hieronim podstawil mi stolek, poniewaz kiedys bylem glupi. Ale nie martw sie, zmadrzeje! Tak ma to jej powiedziec? Czy jak? – zirytowal sie Strzeminski.
– Edek! – zawolala Marysia.
– Co Edek? Co Edek? On jej sie musi czyms wylegitymowac, nie? Ona musi miec podstawy, zeby mu wierzyc!
– Rany… idzcie juz do domu! – wyjeczal znowu Wojtek. – Wszystko sie robi coraz bardziej zagmatwane…
To byla prawda. Wlasciwie musialem zaczynac od poczatku, to, co zrobilem w klasie przez pol roku, przestalo mi sie liczyc na plus. Po aferze z Hieronimem czulem sie zdecydowanie wyobcowany, ustawiony na marginesie – zarowno przez wrogosc Hieronima i wiekszosci kolegow, jak przez wyrazna serdecznosc Foczynskiego i tej niewielkiej grupy, ktora bardzo oficjalnie solidaryzowala sie ze mna. Nikt nie traktowal mnie zwyczajnie! Jeszcze nigdy Mada nie stala mi sie tak potrzebna, jak w tym wlasnie okresie. Ale chociaz widywalismy sie prawie co dzien, byly to spotkania tak przelotne, ze zostawialy mi po sobie jedynie uczucie niedosytu. Mada zmeczona, zagoniona, mizerna i niedozywiona – sama szukala we mnie oparcia.
– Marcin… – powiedziala mi kiedys -ja oczywiscie jestem zwolenniczka usamodzielnienia kobiet, rownouprawnienia, ale jak to dobrze, kiedy ma sie kolo siebie kawalek marynarki…
Siedzielismy w kinie, Mada oparla glowe o moje ramie. Lubilem jej wytrwalosc, odpornosc na zmeczenie, zaradnosc. Ale dopiero Mada szukajaca we mnie oparcia poruszala caly ocean tkliwosci, ktory w sobie mialem. Nie, to nie rozmazanie! Przeciwnie, radosc, ze jest sie silniejszym, ze mozna pomoc, wyreczyc, oszczedzic zmartwien i wlasnie – podsunac pod zmeczona glowe ten kawalek
marynarki. W tej sytuacji nielatwo bylo mi zwierzyc Madzie z klopotow, ktorych przysporzyl mi w szkole Hieronim. Cala ta historia byla zreszta zbyt trudna do opowiedzenia, jezeli chcialo sie pominac reszte!
Zaistnial jednak fakt, ktory zmusil mnie do podjecia rozmowy na ten temat i do gotowosci odpowiedzenia kazde pytanie, ktore Mada zechciala w zwiazku z postawic. Bo Wojtek Ligota dowiedzial sie od Hieronima o roli, ktora w zdemaskowaniu mojej sprawy odegral Olo. Bo od dociekliwosci Ola wszystko sie zaczelo. Swiadomosc, ze w kazdej chwili Mada moze miec pod reka zrodlo wszelkich informacji na moj temat i to informacji dowolnie przeinaczonych – odbierala mi resztke spokoju.
Dlugo wybieralem odpowiedni moment. Ala wrocila juz do domu, Mada odzyskiwala powoli rownowage. Teraz ja z kolei mialem ja zaklocic. Nie widzialem jednak innego wyjscia. Ktoregos dnia Mada zaskoczyla minie zaproszeniem na niedziele. Byla w swietnym humorze, szczesliwa, ze wreszcie bede mogl u niej bywac, ze skoncza sie te wszystkie kretactwa wobec matki, ktore tak jej obrzydly. Wybralem te chwile.
– Zbyt wiele wzialem na swoj kark w budzie… bede musial zrezygnowac z tego szeryfostwa… – powiedzialem. Zaoponowala gwaltownie.
– Taka jestem dumna, ze piastujesz ten urzad! – zazartowala w koncu. – Czuje sie jak jakas ministrowa albo zona premiera! – powiedziala lekko.